30 stycznia 2013

005. Rozdział IV "Powitanie godne króla"

"Amor, ut lacrima ab oculo oritur, in pectus cadit"

 - Nie, nie mogę w to uwierzyć... - mówiła zrozpaczona jasnowłosa, zasłaniając dwiema dłońmi twarz. Pokręciła po raz wtóry głową z dezaprobatą, ponownie wpatrując się to w przyjaciela, to w widok za nim.
- Naprawdę spaliłeś całe trzy posiadłości i większą część lasu?!
- Tak jakoś wyszło - odezwał się. Na twarzy jego widniał charakterystyczny szeroki uśmiech oznaczający, że dobrze się bawił. Co innego można było powiedzieć o Lucy wypłakującej powoli stratę dwóch srebrnych kluczy. Otóż właśnie je dostać miała za wykonanie dobrze misji. Mimo, że nikt nie musiał już się obawiać napadu ze strony wilkopodobnego potwora, to jednak tak wielkiego pożaru nie dało się nie zauważyć. A wszystko z powodu małej myszki, uciekającej w pogoni przed wygłodzonym od trzech godzin niebieskim kotem oraz o wiele groźniejszym przeciwnikiem, Natsu Dragneel'em. Pierwszy nie sprawiał problemu latając w lewo, w prawo za biednym gryzoniem. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o różowowłosym towarzyszu.  Resztki rozumu maga wypaliły się, po czym zostały wypuszczone wraz z ogniem przez jego usta. Jak szalony biegał po lesie, podpalając przy okazji pobliskie domostwa. Na szczęście dziewczynie udało się go w końcu zatrzymać, przez co reszta mieszkańców wioski mogła odetchnąć z ulgą.
- Wracamy Happy - powiedział w kierunku małego przyjaciela.
- Aj sir! - odparł kot, niestety zamiast lecieć dalej zatrzymał się na plecach dziewczyny. - Lucy, mogłabyś bardziej uważać.
- Ty bezczelny kocie, sam na mnie wpadłeś!
I ponownie krzyki jasnowłosej rozniosły się hen daleko, a to tylko za sprawą dwójki sprzymierzeńców, za których mogłaby oddać własne życie.

 ~*~

 Wchodząc do gildii, wyczuli wśród innych podniecenie i niezwykłą ciekawość. Smutek już nie był tak wielki, jak paręnaście dni temu, jednak nikt o nim nie zapomniał. Nikt nie śmiał wymazać go z pamięci.
- Witaj Lucy-chan! - zawołała radośnie Levi, machając w stronę przybyłej dwójki. Większość nie zauważyła nawet ich wejścia. Zajęci byli jedną niewiadomą.
- Hej Levi-chan. Co się stało? Dlaczego wszyscy są tacy przejęci.
Nim niebieskowłosa zdążyła cokolwiek powiedzieć, Natsu już porwał się w stronę powstałego tłumu, robiąc jeszcze większe zamieszanie. Obok obu dziewczyn pojawiły się charakterystyczne kropelki, po czym jedna z nich westchnęła, zaś druga cicho zachichotała.
- W czasie, kiedy byliście na misji, do gildii wstąpił ktoś nowy. Nazywa się Froiz i przyznam, że jest strasznie tajemniczy i małomówny. Choć, poznasz go. - uśmiechała się cały czas, ciągnąc Lucy w stronę nieznajomego. Zrozumiała o co chodzi, dopiero stojąc przed nowym członkiem Fairy Tail. Co prawda jedyne możliwe do ujrzenia były ciemne oczy. Wszystko poza tym zakrywały bandaże i płaszcz. Nie wyglądał na silnego, lecz pozory zawsze mogą mylić.
- To Lucy Heartfilia, jest magiem gwiezdnych duchów. - słyszała jak Levy ją przedstawia. Chłopak skinął głową, nadal milcząc. Stawało się to dosyć...niekomfortowe. Bowiem wszystko było lepsze od niezręcznej ciszy. Jasnowłosa wpatrywała się w tęczówki poznanego, próbując cokolwiek z nich wyczytać. Po chwili poczuła, jakby już je kiedyś widziała.
- Walcz ze mną!
Krzyk Natsu zwrócił na siebie uwagę wszystkich, tylko nie owej dwójki. Tajemniczy chłopak wykonał krok w bok, tym samym uniemożliwiając Dragneel'owi trafienia. Wciąż jednak spoglądał na stojącą przed nim Lucy, jak i ona nie spuszczała wzroku z niego. Oczy dziewczyny momentalnie się rozszerzyły, a wspomnienia z przed kilkunastu dni wróciły do niej z zawrotną prędkością. 
- A więc to ty.
Dopiero teraz zrozumiała, że jej wypowiedź nie była adekwatna do sytuacji. Szybko się poprawiła.
- To znaczy, prawdopodobnie już się widzieliśmy - nerwowo stykała opuszki palców z tymi u drugiej dłoni.
- Braliśmy razem udział w przedstawieniu i, i... - ciągnęła dalej, lekko się rumieniąc - uratowałeś mnie wtedy, a ja nie zdołałam ci podziękować. Uh, dlatego d-dziękuję.
Ten ku rozczarowaniu kilku przypatrujących się tej scence osób, znów skinął wyłącznie głową. Utrzymało to dziewczynę w przekonaniu, że właśnie z nim występowała w trakcie trwania misji. Kiedy uniosła głowę, go już przed nią nie było. Zdziwiona rozejrzała się, lecz zniknął jej całkiem z oczu. Ni widu, ni słychu.
Froiz...cóż to za niespotykane imię? Dziwiła się, parę razy powtarzając je sobie w myślach. Aby w razie czego zawsze pamiętać. W końcu miała u niego dług wdzięczności.

~*~

 - W ramach tego, że mamy nowego członka w drużynie czas świętować! Niech alkohol leje się litrami.
Takimi słowami powitał ich na dzień dzisiejszy Makarov. Jak na mistrza przystało musiał dbać o dobre imię gildii, które przez innych, a w szczególności różowowłosego było dogłębnie niszczone. Dlatego też nie często widywano go w Fairy Tail. Kiedy już się tam pojawiał, nie brakowało powodów do wznoszenia toastów i zabawy do białego rana. Nie byli to zwykli sprzymierzeńcy. Wszyscy już dawien dawno stali się wielką rodziną, do której wstąpić mógł prawie że każdy.
- Taak! - taka zaś odpowiedź była ze strony większości. Niektórzy już dobrali się do wina, inni zaś zaczęli od drinków Miry. Nic nie mogło popsuć tej jakże pięknej chwili. Lucy z czasem co raz bardziej przekonywała się do tego, że numerem drugim był właśnie dla jej przyjaciół alkohol. Na pierwszym miejscu stawała oczywiście miłość, jaką darzyli się wzajemnie. Westchnęła, pozwalając uśmiechowi wpełznąć na rumianą twarz.
 Koło czwartej nad ranem dalej bawiono się tak, jakby zegar wskazywał dopiero dwudziestą. Naszła chwila na tańce i Lucy przyglądała się wesoło poczynaniom znajomych na parkiecie. Śmiała się w duchu, kiedy to Gayeel nadeptywał Levy. Ona natomiast cały czas łapała w palce jego poliki i ciągnęła za włosy. Można było stwierdzić, że alkohol podziałał na nią dosyć mocno. Jednakże nie tylko niebieskowłosej brakowało trzeźwości. Prawdę mówiąc, Heartfilia łatwiej wymieniłaby osoby trzymające się całkiem dobrze. Mianowicie należały do nich Cana, Wendy, dziwnym trafem Juvia oraz Froiz, który pojawił się tak nagle, jak zniknął. Sama Lucy również nie dała się w pełni ponieść imprezie jak inni, niestety z każdą minutą ulegało to zmianie.
- No to hyp Lucy, teraz za to, że masz t-hyp takie wspaniałe duchy. - Loki siedział obok swej "pani", podając jej kolejny kufel z winem.
- Co ty tam mruczysz? - zapytała już nieźle wstawiona. A przecież miała nie pić. Przynajmniej nie tyle, by zalać się doszczętnie w trupa. Wzięła od chłopaka błogosławiony napój, lecz uniesienie go przerastało jej możliwości. Ów przedmiot wypadł z drobnych dłoni jasnowłosej, po czym spadł z hukiem na ziemię. Po drodze zdążył oblać zdezorientowane dziewczę, które tym samym osłoniło przed umoczeniem swego ducha.
- Lucyyy - mruknął Happy, zygzakiem latając po sali - masz teraz hyp, mokre balony.
Machnęła ręką, prawie że upadając.
- A co ty tam wiesz... - szepnęła, po czym chwiejnie ruszyła w kierunku łazienki. Miała przynajmniej nadzieję, że zmierzała w dobrą stronę. Bowiem kompas w jej głowie kręcił się niczym oszalały, prowadząc ją Bóg jedyny wie gdzie.

 ~*~

 - To lustro jest takie ładne - stwierdziła, widząc na nim smugę krwi. Jej krwi. Syknęła cicho, łapiąc się za głowę. Bolała, jednak starała się nie zwracać na to większej uwagi. Siedziała na zimnej podłodze, oparta o równie chłodną ścianę. Wzdychała co jakiś czas, niemiłosiernie się nudząc. Jaka była jej radość, kiedy drzwi zaskrzypiały, a kroki rozległy się echem w pomieszczeniu. Uśmiechnęła się, widząc niewyraźny zarys postaci. 
- Ktoś się ze mną pobawi - stwierdziła zachrypniętym głosem, z trudnością wstając. Utrzymując równowagę, ruszyła powoli do nieznajomego. Jeszcze trochę i będzie w stanie ujrzeć jego twarz. 
- Nie schowasz się hyp, ja wiem gdzie jesteś. 
Nagle potknęła się, wpadając przy tym w ramiona chłopaka.
- Znalazłam cię - szepnęła, a z jej ust można było wyczuć alkohol. Przysunęła się bliżej, lecz została gwałtownie odsunięta. Spróbowała raz jeszcze i raz, aż w końcu pociągnęła delikatnie za materiał i pogłaskała go po policzku.
- Nie masz szans. Zawsze cię znajdę - na te słowa, po raz pierwszy oczy chłopaka lekko się rozszerzyły. Był to minimalny ruch, a tyle znaczący. Niestety nie dla pijanej Lucy. Nie mogąc się powstrzymać, musnęła jego usta, a następnie podgryzła delikatnie dolną wargę. Jednak nie było to na tyle ostrożne z jej strony, aby nie zostawić mu śladu paznokci na szyi, do której zdołały dotrzeć dłonie jasnowłosej.
- Ojjej.
Cichy jęk wydobył się z niej, po czym poczuła coś dosyć przyjemnego. Jakby wzbiła się wysoko i leciała. Ah, jaki ten lot był przyjemny, a uśmiech ani na chwilę nie opuszczał jej twarzy. Po jakimś czasie musiał ustać, a organizm dziewczyny jak na złość wprowadził ją w stan głębokiego snu, nim zdołała w pełni ujrzeć choćby oczy nieznajomego.

~*~

Na tym kończę kolejny rozdział. Przez to, że zaczął się tydzień, szkoła nie pozwalała mi w żaden sposób zbliżyć się do komputera. Jednakże cieszę się, że udało mi się napisać chociażby tyle. Swymi komentarzami sprawiacie mi niewyobrażalną radość. W następnej notce postaram się wam bardziej za nie podziękować. Oficjalniej? Heh, możliwe, w końcu nic nie wiadomo. Życzę miłej lektury. 
Pozdrawiam wszystkich, autorka Claudy.

27 stycznia 2013

004. Rozdział III "Spotkanie pod parasolem"


"Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza – uśmiech"

 Po pewnym czasie zdecydowała się opuścić łazienkę, a następnie pójść do kuchni. Jak się spodziewała nieproszeni goście właśnie tam na nią czekali. Wciągnęła powietrze do ust, po czym spokojnie się odezwała.
 - Tak więc...
- Co na śniadanie? - zapytał ledwo przytomny Natsu, rozkładając się wygodnie na stole.
- Aj, sirrr -  dało się słyszeć mruknięcie Happego. Zachowywali się, jakby nie jedli co najmniej kilka dni.
- To nie hotel!
Krzyk dziewczyny rozniósł się po całym domu, lecz na różowowłosym, jak i kocie nie zrobił wielkiego wrażenia. Oboje dalej leżąc, wyczekiwali posiłku. Lucy jedynie westchnęła. Nie pozostało jej nic innego, jak owe śniadanie przygotować.
Robiąc kanapki rozmyślała nad dzisiejszym dniem. W końcu musiał on kiedyś nadejść. Smutnym wzrokiem błądziła po pomieszczeniu, ostatecznie zatrzymując go na chłopaku. Czyżby odczuwał to samo?
- Lucyy - jęk dwójki przyjaciół towarzyszył głośnemu burczeniu brzucha dziewczyny. Ona też była głodna, lecz przełknąć nic by teraz nie mogła.
- Zaraz! - warknęła, po chwili stawiając na stole jedzenie - pośpieszcie się, niedługo musimy wychodzić.
Na jej słowa oboje skinęli głową. Kanapki znikały jedna po drugiej.

 Dotarli do gildii, w której panowała nieczęsto spotykana cisza. Większość udała się już dawno na cmentarz. Tylko nieliczni siedzieli w kątach, męcząc piąty, bądź szósty kufel. Zajęli swoje dawne miejsca. Dokładnie pamiętała chwile, kiedy to śmiali się razem po udanej misji. Byli wtedy w piątkę. Z jednej strony stołu usadawiała się czerwonowłosa, nosząca miano najsilniejszej kobiety w gildii. Towarzyszył jej Mag ognia wraz z niebieskim kotem, a tuż obok niego znajdowała się niezbyt śmiała Wendy. Na przeciwko ich można było dojrzeć jasną i ciemną czuprynę.
Czuła, jakby to było jeszcze dziś. Rozpromieniona twarz stanęła jej przed oczami. Jego uśmiech, przez który kąciki ust zawsze chciały się podnieść. Ilekroć uratował życie innym. Pocieszał ją wielokrotnie i za każdym razem rozumiał. Zacisnęła palce na rękawach bluzki, próbując powstrzymać łzy cisnące się jej do oczu. Obiecała, że nie zapłacze. Po pewnym czasie jednak dało się usłyszeć czyjś płacz. Dochodził on z drugiego końca gildii, a jego właścicielka nie wyglądała na trzeźwą.
- G-gray-sama, d-d-dlaczego... - mruczała pod nosem wciąż tylko te dwa słowa. Wisiała nad nią czarna chmurka, z której raz po raz ciskały pioruny.
Lucy przypatrywała się jej z jawnym współczuciem. W końcu znaczył dla niej aż tyle. A były to inne uczucia, niż jasnowłosej. Ona stawiała na miłość, Mag gwiezdnych duchów zostawała przy przyjaźni. Ogromnej przyjaźni, przez którą zarywała noce i dusiła się łzami.
- Aaaa, nie wytrzymam dłużej! Chodźmy Happy! - krzyki chłopaka, zwróciły na niego uwagę innych. Tym bardziej jasnowłosej, która w ostatniej chwili chwyciła rękę przyjaciela. Spojrzał na nią z lekka zdziwiony, nie szarpiąc się. Po prostu stał i czekał na reakcje dziewczyny.
- Zostań. On wróci. - szepnęła tak, że z trudem przyszło mu jej zrozumienie.
- Wróci - powtórzyła, wtulając się w Natsu. Była gotowa czekać kolejne dwa lata, a nawet i trzy, czy cztery. Pojawi się w gildii, a uśmiech ponownie wtargnie na jej bladą twarzyczkę. Różowowłosy spojrzał kątem oka na swego kota, po czym niepewnie objął Lucy. Cierpliwie czekał, jednak wcale tego nie chciał. Bezczynność była czymś, czego nienawidził. Szukanie przyjaciela uważał za znacznie lepsze rozwiązanie, lecz milczał. Robił to dla niej. Tylko i wyłącznie.

~*~

Ze smutkiem wypisanym na twarzy przechodziła obok licznych nagrobków, omijając dalekim łukiem jeden z nich. Ne rozumiała swojego postępowania, nie panowała nad jakimkolwiek ruchem ciała. Nogi przyprowadziły ją tu bez zgody serca. W końcu on żył, więc dlaczego zdecydowała się przyjść na ten stary cmentarz? Silny wiatr targał włosami, spuszczając pojedyncze pasma na jej twarz. Opuściła to nieprzyjemne miejsce, po czym zmierzała w stronę wielkiego drzewa. Stało całkiem same na dość stromej górce. Okrzyknięto je mianem najstarszego i największego w mieście. Jednakże jakby miało się z tego cieszyć, pośród otaczającej go pustki i doskwierającej samotności? Lucy westchnęła, z lekka dygocząc. Zimno przedostawało się przez cienki materiał kurtki. Niegdyś miejsce to uważane było za święte. Wierzono, że drzewo może uzdrawiać, a nawet przywracać zmarłych do życia. Dbano o nie wielce, aby wysłuchało próśb wielu cierpiących ludzi.
Liście miały kolor ciemnej zieleni, lecz w tym szmaragdzie dane było raz na jakiś czas ujrzeć złoto. Zaledwie parę z nich mogło szczycić się tym ubarwieniem i to właśnie tylko one dawały człowiekowi szczęście. Wszak tak mówiła legenda. Po zerwaniu owego listka należało ulać na niego równo dwie krople krwi rannego. Jednakże zabronione było robić to przez samego chorego. Rytuałem zajmowała się bliska mu osoba, następnie przypieczętowując go własną krwią. Innym słowem, była to ofiara złożona dla "Bóstwa". Tzw. życie za życie. Zatrzymała się, wpatrując się z daleko w nagrobek postawiony przez jej przyjaciół. A przecież nie powinien się tam znajdować. Mimo, iż był to zwykły kamień, to jednak otaczały go same obce nazwiska. Potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę z tego, że zaczęła przywiązywać wartość sentymentalną do zwykłego głazu.
A On błąkał się teraz po nieznanym jej miejscu.
A serce Jego biło tak samo mocno jak kiedyś.
Stała w milczeniu pod parasolem krwi i mordu. Drzewo chroniło ją przed najmniejszą kroplą deszczu, który tak nagle zaczął padać. I tym razem nie za sprawą Juvi. Ziemia płakała wraz z nią, jak i chmury, wszelka roślinność. Obcy jej ludzie nie znający nawet powodu swych łez.

Kierowała się w stronę swojego domu. Nim się spostrzegła nastał wieczór, a deszcz przestał padać. Szła chwiejnie po śliskiej powierzchni, co jakiś czas potykając się o pojawiające się znikąd dziury. W dłoni trzymała butelkę, pomagającą przy każdym problemie. Tak uważała przynajmniej w tej chwili...będąc już po paru ładnych kuflach wina. Wystawiła ręce przed siebie i zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Jak się okazało o jeden za dużo, gdyż po chwili czuła już spływającą po jej ciele lodowatą wodę. Oczy zaś naszły jej mgłą, ostatecznie pozwalając dziewczynie pogrążyć się w ciemności.

~*~

Obudziła się w czyiś ramionach. Odruchowo wtuliła się w nieznajomego bardziej, na co ten jedynie mruknął.
- Coo?! - gwałtownie wyskoczyła z łóżka, wskazując palcem na intruza. Odwrócił głowę w jej stronę, dalej śpiąc. Jasne kosmyki opadły beztrosko na twarz chłopaka, przysłaniając w pełni  skryte pod powiekami oczy.  Lucy niepewnie podeszła bliżej, a z każdym krokiem jej zdziwienie się potęgowało.
- L-loki? - pisnęła cicho, poznając swego ducha. Nie sądziła, że one także potrzebują snu. Spuściła głowę, z ulgą wzdychając. Na szczęście nadal była w przemoczonym ubraniu. Jednak nadal nie wiedziała, dlaczego jej przyjaciel leżał z nią w łóżku i co właściwie go do niej sprowadzało. Ostatnie co pamiętała, to moment wpadnięcia do jeziora. Czyżby umarła? A może to wszystko było tylko snem....może i dalej śniła.
- Lucy - szeptał jej imię, aż po pewnym czasie delikatnie uniósł powieki. Otworzył szerzej oczy, wiedząc że dziewczyna będzie oczekiwać wyjaśnień.
- Cii, na razie odpocznij - położyła mu palec na ustach. Chwilę później dłoń trzymała na ogrzanej poduszce, a w pokoju dalej unosiły się drobiny pyłu. Pozwoliła jasnowłosemu wrócić. Innym razem dowie się reszty.
Nie nalegała, w końcu jako swojemu duchowi ufała mu i wiedziała, że cokolwiek by zrobił, to tylko dla jej dobra. Przeciągnęła się, widzą jak promienie słońca wlały się do pomieszczenia, każąc Lucy zmrużyć na chwilę oczy. Czas było wybrać się do gildii i jak codziennie ujrzeć sztuczne uśmiechy na twarzach przyjaciół. Smutek po dniu wczorajszym ponownie wywiercił dziurę w ich sercach.

~*~


Kyaa?! To moja pierwsza reakcja na dwa poprzednie komentarze. Naprawdę nie wiecie, jaką radość wywołałyście u mnie piszą je. Miło mi czytać takie rzeczy, dlatego chciałam również was uszczęśliwić, pisząc szybko ten rozdział. Mam nadzieję, że przypadnie wszystkim do gustu. 
Pozdrawiam serdecznie czytelników, Claudy.

25 stycznia 2013

003. Rozdział II "Głodna scena"

"Niech smu­tek będzie dla nas kiedyś miłym wspomnieniem"  


 Stała na scenie, z uśmiechem wykonując swoje zadanie. Zrobiła obrót, po czym wpadła w ręce nieznajomego jej chłopaka. Twarz do połowy miał zasłoniętą szarą chustą, przez co zobaczyć mogła tylko jego ciemne, wręcz czarne tęczówki. Głowa, jak i reszta ciała zakryta była przez brązowy płaszcz. Dłonie wraz z nogami zabandażowane, zaś na jego stopach widniały czarne, lekko poniszczone buty. Strój niemal doskonały do odgrywanej roli wojownika.
Nigdy go wcześniej nie widziała. Pierwszy raz pojawił się dopiero podczas przedstawienia, jednak nie pytała o powód. Najwidoczniej nie musiał przychodzić na próby, gdyż przykładowo uczył się tekstu gdzie indziej.
- Jestem ci stokroć wdzięczna za życia ratunek. Pozwól, że obdaruje cię ciepłym pocałunkiem.
Zdziwiła się, słysząc pomyłki w swej kwestii. Po tylu przygotowaniach nie mogła popełnić błędu. Przymknęła na moment oczy, aby przypomnieć sobie dalszą część scenariusza. Nie możliwe było, aby nagle o wszystkim zapomniała. Stała w objęciach  nieznajomego kompletnie nie wiedząc, jak wybrnąć z tej sytuacji. Jednak widownia nie zwracała uwagi na nią. Wzrok ludzi skierowany był gdzieś ponad scenę.
- Jak miło być w centrum uwagi - dało się słyszeć szyderczy śmiech. Po chwili przed jasnowłosą ukazała się postać czarnowłosej dziewczyny.
- Więc to ty zajęłaś moje miejsce - nieznajoma syknęła w stronę Lucy, wystawiając dłoń w kierunku publiczności. Jednym ruchem ożywiła wszystkie krzesła, przez co na sali zapanował chaos.
- Przestań!
Jako członkini gildii nie mogła pozwolić jej na takie zachowanie.
- Uciekaj - szepnęła w stronę chłopaka, po czym przymierzyła się do wezwania ducha. I nic.
Westchnęła. Klucze zostały przy ubraniu. Jakoś nie pomyślała, aby brać je ze sobą na scenę. Nieznajoma ponownie się zaśmiała. Wystarczyło parę sekund, a dekoracje  zaczęły gonić Lucy, która poza ucieczką innego rozwiązania nie widziała.
 - Sio, sio! - krzyczała, za biegnącym ogrodzeniem. Nagle pojawił się przed nią dom, do którego przez nieuwagę wpadła... A może i została zjedzona.
- Aaa, nie pisałam się na to!
Chwilę później owa  papierowa chatka zawisła wysoko w powietrzu, a czarny sznur zacieśniał się na niej coraz mocniej. Nie wiedząc czemu w środku zaczynało z każdą chwilą robić się cieplej.
- Niech ktoś mnie stąd wyciągnie! - wrzeszczała spanikowana dziewczyna, na co czarnowłosa jedynie się chytrze uśmiechnęła. Myślała nad jakimkolwiek sposobem na ucieczkę, lecz nic bez swoich duchów poradzić nie mogła. Jęknęła cicho, czując, że jej ciało styka się ze wszystkimi ścianami. Dlaczego nie mogła się wydostać? Co takiego stało się z tym papierem, że nie dało się go w żaden sposób przedziurawić?

- Moje maleństwa...
Głos kobiety nie brzmiał tym razem strasznie. Była ona teraz raczej przerażona, niż jak wcześniej władcza i pewna siebie. Czyżby ktoś przyszedł jasnowłosej na ratunek? Pot począł zlatywać po jej ciele, co raz trudniej szło oddychać.
Usłyszała wybuch, a następnie czuła już jak domek wraz z nią spada. Zacisnęła powieki, będąc gotowa na bliskie spotkanie z podłogą, lecz w końcu nic takiego się nie wydarzyło. Zdziwiona wpatrywała się w sufit, który przebił miecz. Czyjeś zabandażowane ręce wyciągnęły ją z podgrzewanej chatki...
- Dzięku... - nie dokończyła, gdyż nieznajomy zdążył się ulotnić. Wzruszyła ramionami. Przedstawienie legło w gruzach, jednak dziw nie za sprawą Natsu. Uśmiechnęła się lekko, szczęśliwa, że wszystko skończyło się dobrze. Prawie wszystko.
- C-co to m-miało być? Ah, nie było wspaniale, nie było! -  załamana kobieta przenosiła wzrok z dekoracji na Lucy i na odwrót. Rozpaczliwie doszukiwała się w tym bałaganie pozytywu...na próżno. Zaś Mag gwiezdnych duchów zaczęła tracić nadzieję na jakąkolwiek wypłatę.
Klaskanie wybudziło obydwie z rozmyśleń. Ujrzały chłopca, który jako jeden pozostał na widowni, prawie że na samym końcu.
- Jeszcze raz! - krzyczał. Uśmiech nie schodził mu z ust.
Dziewczyna ukłoniła się, po czym kurtyna opadła. Ta osoba właśnie uratowała ją przed poszukiwaniem nowego domu.

~*~

- Klejnoty, klejnoty mam... - podśpiewywała cicho, machając przechodnim. Dopiero po dotarciu do domu uśmiech z jej twarzy zniknął. Oparła się plecami o drzwi. Parę łez wyleciało z brązowych oczu dziewczyny. Jutro wypadał ten dzień. Dzień, w którym równo dwa lata temu utraciła przyjaciela. Rok temu postawiono nagrobek. Uznano, że umarł...mimo, iż ciała nie odnaleziono. Większości udało się z tym pogodzić, lecz ona nawet nie próbowała w to wierzyć. "On nie mógł umrzeć" powtarzała z płaczem, "on nadal żyje i kiedyś do nas wróci". Przez ten cały czas zachowywała się prawie jak roślina. Nie wykonywała żadnych misji, przez co szybko straciła mieszkanie. Z opresji po pewnym czasie uratował ją ojciec, dając pieniądze. Była mu bardzo wdzięczna, jednak wiedziała, że nie mogła obciążać go czynszem przez całe swe życie. Zaczęła pracować w jednej z pobliskich knajp przez pewien okres unikając gildii. Po dwóch miesiącach została wylana, co spowodowało kolejne noce pod gołym niebem. Tym razem wspomogli jasnowłosą przyjaciele, nie winiąc ją za niechodzenie na misje. Rozumieli. Mimo, że sami cierpieli podobnie, a w szczególności Natsu.
Westchnęła cicho, kierując się w stronę łazienki. Dopiero ostatnimi czasy udało jej się powrócić do dawnego życia, lecz bez Niego nie było już tak samo. Każdy z gildii odczuwał pustkę, chociaż minęło tyle lat. Smutek rósł, gdy zbliżano się do dnia znaczącego tak dużo. Ponieważ pewnego chłodnego wieczoru wrócili z misji. A jednego z nich brakowało...
Łzy ponownie zlatywały po policzkach, ostatecznie lądując jedna po drugiej w zimnej już wodzie. Jasnowłosa leżała w wannie, a głowa jej zapełniała się tysiącami myśli o tym przykrym zdarzeniu. Z czasem tylko o Nim. Po kilku minutach zdecydowała się opuścić łazienkę, chwilę później zasypiając na swym łóżku, odzianej w szlafrok.

~*~

Obudziła się na podłodze. Zdziwiona wstała, a jej wzrok skierował się na łóżko. Oczy maksymalnie się rozszerzyły, Widok doprawdy ją zaskoczył, niestety niezbyt pozytywnie.
- Nat...
- Lucy, nie krzycz - mały, niebieski kot szybko zasłonił jej usta swoimi łapkami, po czym cicho zaczął tłumaczyć siebie, jak i różowowłosego.
- Natsu cały tydzień spędził na szukaniu Graya. Dopiero co wrócił z misji, a Twój dom był najbliżej - tym razem przerwała mu dziewczyna. Zdążyła się już uspokoić, aby móc mówić szeptem.
- Niedługo zacznę pobierać opłaty za nocleg - pokręciła z dezaprobatą głową.
- Dlaczego on go szukał... Przecież on sam do nas wróci. Musimy po prostu cierpliwie czekać - bojąc się, że zaraz zacznie płakać, skierowała się do łazienki pod pretekstem "odświeżenia się".
Nie mógł ich tak po prostu zostawić. Zapewne wykonywał trudną misję, o jakiej nikt poza nim nie wiedział. A gdy już ją ukończy, powróci do przyjaciół, ukazując im swój szczery uśmiech.
Tego, że żył Lucy była pewna. Wszystkie inne opcje wykluczała, a pomysłodawców po prostu wyśmiewała.
Bo w końcu wyczekiwała jego powrotu. O niczym innym przecież nie myślała...nie marzyła.

~*~

Drugi rozdział ukończony. Mam nadzieję, że nikogo nim nie zanudziłam. W kolejnym mogę obiecać, że będzie się dziać więcej. W końcu będzie to "ten" dzień. Tak ważny dla wszystkich z gildii Fairy Tail. 
Ową część dedykuje każdemu, ot tak. 
W związku z tym, że Madelleinee klepnęła mnie do Liebster Award... Na razie podziękuję, gdyż zaledwie dwa blogi znam, które mają mało wejść (w tym oczywiście mój). Jednak za parę wpisów możliwe, że się pojawi. Zobaczymy. 
Pozdrawiam serdecznie, Claudy. T^T

24 stycznia 2013

002. Rozdział I "Pierwsza misja"

"Mo­je ser­ce w kaj­da­ny za­kute, ciało ob­darte z duszy[...]w smut­ku, bólu i bez­silności tkwię w świata cieniu sa­mot­nie" 

  Pustka. Tylko tyle czuła Lucy po dotarciu do gildii. Towarzyszyła dziewczynie codziennie, przy każdym pchnięciu ciężkich drzwi, jak i przekroczeniu progu. Jakby wszelaka radość znikała podczas wchodzenia do Fairy Tail i już do końca dnia nie miała zamiaru powrócić.
Z ust blondynki wydobyło się ciche westchnięcie. Ze spuszczoną głową skierowała się w stronę baru. Usadowiła się na jednym z krzeseł, a jej wzrok padł na do połowy opróżniony kufel. Jako jedna z nielicznych zdecydowała się nie upijać smutku alkoholem.
-  Jak z twoim czynszem Lucy? Dawno nie byłaś na żadnej misji.
Pokierowała swoje brązowe tęczówki w stronę wydobywającego się głosu. Widziała przed sobą uśmiechniętą Mirę, która za każdym razem próbowała podnieść dziewczynę na duchu. Jednakże pewne było, że sama również zaczynała wątpić, a kąciki jej ust z czasem opadały coraz niżej.
- Natsu co chwilę wybiera się na misje z Happym. Samej nie sprostam żadnej z nich.
Ponownie dało się słyszeć westchnięcie. Prawdą było jednak, że nawet nie próbowała. Myśląc o jakimkolwiek zadaniu, stawał przed nią obraz jednej osoby. Maga, którego zniknięcie spowodowało, że w gildii panowała taka przygnębiająca atmosfera. To właśnie przez niego każdy zachowywał się tak, jak się zachowywał, czyli inaczej niż zwykle.
- Sprawdźmy... - białowłosa poczęła przeglądać różne ogłoszenia, aż w pewnym momencie spojrzała w kierunku Lucy.
-  Chyba będę miała coś dla ciebie - uśmiechnęła się szerzej, wręczając blondynce kartkę z misjom. Gdy tylko zapoznała się z treścią, jej głowa od razu opadła z trzaskiem na blat.
- Czy to aby konieczne?
-  Raczej tak, jeśli chcesz zapłacić czynsz. Powodzenia Lucy.
Mozolnie wstała i nim ruszyła do wyjścia, skinęła Mirze głową, czemu towarzyszyło donośne "arigato".

 - Lucy! - dało się słyszeć przeraźliwy krzyk, a następnie głośne chlupnięcie. Po błękitnym i czystym  niebie nie było już śladu. Zastępowały je teraz ciemne chmury ciskające na wszystkie strony piorunami.
- J-ju... - nie dane jej dokończy, ponieważ strumień lodowatej wody rozprysnął się na jej twarzy.
- Juvia nigdy ci tego nie wybaczy! Czasu minęło dużo, ale Juvia wciąż wierzy... Juvia odnajdzie go!
Jasnowłosa nie zdążyła w żaden sposób zareagować. Mag wody wylewała łzy, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.  Przetarła dłonią mokrą twarz, przygotowując się na swoją pierwszą misję od tragicznego zajścia. To właśnie podczas ostatniego zadania zaginął ich sprzymierzeniec, przyjaciel i świetny mag, władający lodem.
Zacisnęła pięści, stawiając kolejno kroki w kierunku dość dużych rozmiarów budowli. Po ominięciu licznych skał, pozostała jej do pokonania jedynie prosta droga. Idąc wydawać by się mogło, jakby szła już parę dni, miesięcy, lat. Z każdym minionym kilometrem dochodziły trzy nowe, a minuty przeistaczały się w godziny. Pustka znajdująca się w jej wnętrzu uniemożliwiała normalne funkcjonowanie. Spowalniała czas, każąc cierpieć o wiele dłużej.
- Hmm...co cię do mnie sprowadza?
Nagle wypowiedziane słowa pozwoliły dziewczynie wrócić do świata żywych. Dopiero wtedy zorientowała się, że doszła już do celu. Stanęła przed ogromnym budynkiem otoczonym zewsząd pięknymi kwiatami. Wszystkie były tej samej barwy, tak więc wokół dworu dominował kolor żółty. Powoli wspinała się po kamiennych schodach, które ostatecznie doprowadziły ją do drewnianych drzwi.
- Mogę w czymś pomóc? - ponownie usłyszała lekko zachrypnięty głos. Spojrzała w dół, gdzie pewien grubawy mężczyzna wyczekiwał z niecierpliwością jej odpowiedzi.
- Jestem magiem z Fairy Tail - rzekła cicho, niezbyt zdecydowanie. Chcąc uwiarygodnić swą wypowiedź, jak to zawsze pokazała nieznajomemu dłoń.
- Proszę za mną - mruknął, jakby od niechcenia. Szybkim tempem przemierzali korytarze. Lucy zaczęła przeczuwać, że bez pomocy starca opuszczenie tego miejsca będzie niemożliwe.
 Od czasu, do czasu przyglądała się obrazom, które w jakiś sposób nadawały temu miejscu jeszcze więcej klasy. Z pewnością mieszkańcy tej posiadłości mogliby odciążyć dziewczynę z kilkuletniego spłacania czynszu. Przed największymi drzwiami w całym dworze wyczekiwała jej przybycia niska kobieta o zielonych, długich włosach splecionych dokładnie w warkocza. Prawie, że sięgał on do ziemi.
- Oh, wspaniale, wspaniale! Jak to dobrze, że taka Panienka zgłosiła się do tego zadania, wspaniale!
- Taka, czyli jaka... - mruknęła cicho, po czym skinęła głową w stronę hałaśliwej kobiety.
- Będziesz idealna!
Na to stwierdzenie jasnowłosa jedynie westchnęła, próbując zachować na twarzy uśmiech.  Wiedziała doskonale na czym będzie polegać jej misja, a raczej kabaret. Kolejne przedstawienie, które przyciągnęło Lucy tylko i ze względu na sporą nagrodę. Usłyszała pstryknięcie palcami, po czym nie minęła nawet chwila, a parę osób zabrało ją do garderoby. Co rusz zarzucali na nią różne kreacje, biegając wte i wewte po buty, jak i dodatki do nich pasujące. Biedna dziewczyna nie mogła nawet wyrazić swojego zdania na temat ubioru, dlatego też odetchnęła z ulgą, kiedy po godzinie została wypuszczona. Z elfów, krasnoludów, smoków, drzew, jak i innych wybrano jasnowłosą na księżniczkę. W tej roli nie mogla spisać się źle, a to, że nie będzie z nią Natsu trochę ją uspokoiło. Była pewna, że dekoracje utrzymają się do końca przedstawienia i żaden ogień im nie zagrozi.
Próby trwały zaledwie dwa dni i nic nie zapowiadało, aby występ miał się nie udać. Wręcz przeciwnie, nawet Lucy ostatecznie się do niego przekonała i wkładała w niego wszystkie swoje siły. Zadowolona dziewczyna mogła przyznać, iż większość miejsc na widowni jest zajęta, a ludzie z zaciekawieniem wyczekują przedstawienia.
- Twoja kolej Panienko, wspaniale! - usłyszała tuż za sobą głos, po czym lekko się uśmiechając, skinęła głową. Nadszedł jej czas i miała nadzieję spodobać się widzom. W końcu pewność siebie jej nie opuszczała.
- Oh mój drogi, ukaż mi się tej nocy. Chcę zobaczyć raz jeszcze twą twarz i poczuć oplatające mnie ciepłe ramiona - mówiła z wielkim przekonaniem, ostentacyjnie wyciągając jedną rękę do góry, zaś drugą kładąc na klatce piersiowej. Wiedziała, że twarze wszystkich skierowane są właśnie na nią, jednak wcale jej to nie peszyło. Raczej pozwalało jeszcze bardziej wczuć się w odgrywaną postać. Przez chwilę zapomniała nawet o smutku i bólu zapełniającym jej serce. A odczuwana pustka na moment stała się nieprzyjemnym wspomnieniem...

001. Wiersz "Lucy"

"Wier­sz jest spełnioną miłością prag­nienia, które po­zos­ta­je pragnieniem"  

 

Lucy


Czuję się, 
jakbym utraciła gdzieś me nogi.
Nie mogę już się poruszać.
Skazana na ciągłe siedzenie, 
życie w monotonni,
czuję łzy spływające po policzkach.

Czuję się,
jakbym utraciła gdzieś moje oczy. 
Wszelakie kolory ogarnęła nicość.
Nie mogąc ujrzeć już nic,
dni zmieszały się z nocą.
A ciemność szerzyła się w mym umyśle.
Czuję łzy spływające po policzkach.

Wyrok został wydany,
a żywot mój znany każdemu.
Utraciwszy serce,
 nie mogłam poczuć. 
Cierpienie stało mi się nieznanym.
Słone łzy zaschły na obumarłym ciele.

Bo miłość zaczęła bawić się mym ciałem. 
Nie mam nóg.
Nigdy już Cię nie spotkam.
Kocham

Zabrano mi oczy.
Nigdy nie ujrzę Twej twarzy.
Kocham
Nie mam serca...

Jednak me serce bije w Tobie z tą samą zawziętością. 
Bo ja nadal kocham.

Teraz to rozumiem.
Rozumiem moje serce.

~*~

Otóż jest to "zapowiedz" do opowiadania, którego rozdział I dodam jutro bądź pojutrze. Napisałam to pod postacią wiersza, zaś tytuł nie powstał tylko dlatego, że główna bohaterka to właśnie Lucy. Bowiem pisałam go pod wpływem piosenki Skillet "Lucy", dlatego tez zdecydowałam się nazwać ten utwór w taki właśnie sposób. Pozdrawiam czytelników, których raczej nie mam, jednakże wierzę, że ulegnie to zmianie.